Info
Ten blog rowerowy prowadzi ludwikon z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 11153.50 kilometrów w tym 1794.60 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 13.34 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 144244 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2017, Grudzień2 - 0
- 2017, Listopad2 - 0
- 2017, Październik1 - 0
- 2017, Wrzesień1 - 0
- 2017, Sierpień1 - 0
- 2017, Lipiec3 - 0
- 2017, Czerwiec3 - 0
- 2017, Maj1 - 0
- 2017, Marzec2 - 0
- 2017, Luty1 - 0
- 2017, Styczeń3 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad7 - 6
- 2016, Październik4 - 2
- 2016, Wrzesień13 - 1
- 2016, Sierpień11 - 6
- 2016, Lipiec10 - 1
- 2016, Czerwiec14 - 4
- 2016, Maj17 - 4
- 2016, Kwiecień10 - 6
- 2016, Marzec12 - 4
- 2016, Luty13 - 3
- 2016, Styczeń11 - 0
- 2015, Grudzień10 - 2
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik13 - 4
- 2015, Wrzesień8 - 4
- 2015, Sierpień5 - 2
- 2015, Lipiec11 - 2
- 2015, Czerwiec7 - 2
- 2015, Maj12 - 2
- 2015, Kwiecień11 - 4
- 2015, Marzec13 - 0
- 2015, Luty8 - 1
- 2015, Styczeń8 - 1
- 2014, Grudzień8 - 1
- 2014, Listopad1 - 0
- 2014, Październik2 - 1
- 2014, Wrzesień6 - 6
- 2014, Sierpień11 - 2
- 2014, Lipiec4 - 0
- 2014, Czerwiec3 - 3
- 2014, Maj9 - 4
- 2014, Kwiecień3 - 2
- 2014, Luty6 - 4
- 2014, Styczeń5 - 3
- 2013, Grudzień6 - 1
- 2013, Listopad2 - 2
- 2013, Październik4 - 3
- 2013, Wrzesień2 - 0
- 2013, Sierpień5 - 8
- 2013, Lipiec3 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 1
- 2013, Maj10 - 9
- 2013, Kwiecień7 - 4
- 2013, Marzec2 - 2
- 2013, Styczeń1 - 1
- 2012, Grudzień1 - 4
- 2012, Listopad3 - 4
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień2 - 0
- 2012, Sierpień5 - 0
- 2012, Lipiec2 - 0
- 2011, Czerwiec1 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2010, Lipiec1 - 3
- 2009, Grudzień1 - 1
- 2009, Lipiec1 - 0
MTB
Dystans całkowity: | 3043.50 km (w terenie 1523.00 km; 50.04%) |
Czas w ruchu: | 212:35 |
Średnia prędkość: | 13.69 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Suma podjazdów: | 73447 m |
Suma kalorii: | 700 kcal |
Liczba aktywności: | 82 |
Średnio na aktywność: | 37.12 km i 2h 45m |
Więcej statystyk |
- DST 54.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:47
- VAVG 11.29km/h
- VMAX 48.00km/h
- Podjazdy 1720m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Gorce
Czwartek, 16 października 2014 · dodano: 05.12.2014 | Komentarze 1
Nareszcie wypad dalej niż w Beskidy. W Gorcach byłem tylko raz i to trekkingowo. Tym bardziej myśl, że będę eksplorował nowe tereny wprawiała w podniecenie. Około 8:00 dojechałem do Rabki - oczywiście samochodem. Zapowiadał się słoneczny dzień. Cel główny - Turbacz. Dojazd do schroniska pod Turbaczem zajął mi niecałe 4h. Całość czerwonym szlakiem, który był jak najbardziej przejezdny mimo zalegającej na nim błotnistej mazi. Widok z tego schroniska genialny! Tatry jak na dłoni. Browar sączony po kilku godz. mocnej wspinaczki, w miejscu z takim widokiem smakuje lepiej niż ten lany bezpośrednio z tanka w np. żywieckim browarze. Zresztą po drodze też było na czym zawiesić oko - chmury zalegające w dolinach robiły piorunujące wrażenie.
Zjazd na Halę Długą okazał się strzałem w '10' - pełna panorama Tatr była wystarczającą nagrodą za te ponad 15km podjazdu. Powrót pod schronisko oraz wyjazd na zalesiony szczyt Turbacza to była formalność - przy okazji zaliczone pierwsze śniegowanie. Prawdę mówiąc totalnie zapomniałem o szczycie będąc pod schroniskiem. Przypadkowo, szukając żółtego szlaku, którym zamierzałem zjeżdżać spostrzegłem na mapie, że schronisko nie leży na szczycie. Podczas poprzedniej wizyty w tym miejscu nie byłem zatem na najwyższym szczycie Gorców (sic!).
Zjazd żółtym to początkowo dość techniczna, najeżona kamieniami ścianka. Dalej już mniej wyraziście. Następnie kolejno czarny i zielony szlak z powrotem wyprowadził mnie na Stare Wierchy. Zielony z Obidowej na St. Wierchy to konkretna ścianka. Piechurzy nie mogli się nadziwić, że da się to wyjechać - ostro kibicowali co było dosyć przyjemne i motywujące.
Ze Starych Wierchów wybrałem żółty w dół po czym rozpocząłem poszukiwania czerwonej rowerówki w stronę Rabki. Niestety, nie znalezłem tej trasy i pozostał wariant ratunkowy: szlak niebieski, na którym nie obyło się bez niespodzianki w postaci konkretnego asfaltowego podjazdu.
Udało się wrócić do centrum przed zmrokiem, w świetle zachodzącego słońca i dzięki uprzejmości lokalnego taksówkarza trafić na myjkę, na ktorej pozbyłem się lwiej części błota. Do domu wróciłem po 19ej próbując nie zjechać z drogi w totalnej mgle. Takie mgły unosiły się nad okolica przez cały dzień, tym większe zadowolenie z faktu, że mogłem ten czas spędzić ponad nimi ciesząc się promieniami słońca.
- DST 77.00km
- Czas 05:00
- VAVG 15.40km/h
- Podjazdy 1790m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Polskie pejzaże
Sobota, 27 września 2014 · dodano: 14.11.2014 | Komentarze 0
Dzień po powrocie z Chorwacji postanowiłem skonfrontować krajobrazy, którymi byłem otaczany przez ostatnie 2 tygodnie z tymi doskonale mi znanymi na co dzień. W niedalekiej przeszłości przy okazji wizyty w żywieckim Browarze próbowałem wejść wraz z żoną i córką na niewielka górę w pobliżu muzeum - na Grojec (612m. n.p.m.). Niestety wzniesienie to okazało się nieosiągalne pchając przed sobą wózek dziecięcy. To wydarzenie zdecydowało o kierunku mojej dzisiejszej wycieczki - chciałem sprawdzić czy dobrze, że wtedy zawróciliśmy czy też może warto było brnąć dalej. Jako, że cel wyprawy wznoszący się na wysokość nieco ponad sześciuset metrów nie wydaje się zbyt ambitny postanowiłem utrudnić sobie troszkę sam dojazd. Z osiedla skierowałem się w kierunku Przegibka, a następnie Magurki Wilkowickiej. Widoczek ze znanego wszystkim tutejszym miejsca widokowego zmusił mnie do zejścia z roweru i chwili zadumy - jakże piękny jest widok gdy w pejzażu przeważa zieleń, jakież to odmienne od tego co widziałem w Chorwacji.
Później, gdy dotarłem na Czupel było nie gorzej - można było dostrzec Tatry.
Z Czupla pojechałem czerwonym szlakiem - bardzo ciekawy gdyż w dużej mierze prowadzi korytem potoku - jest bardzo technicznie i mokro. Następnie skręciłem w lewo na żółty aby ostatecznie wyjechać w Tresnej i tym samym ograniczyć kilometry przejechane asfaltem do celu tej wyprawy. Podczas zjazdu żółtym szlakiem w pewnym momencie zobaczyłem krajobraz, który skojarzył mi się z widokiem z S.Vid-szczytu w Chorwacji, na którym byłem parę dni wcześniej. Tafla jeziora przypominała mi widok na morze. Takich skojarzeń miałem tego dnia więcej. Na przykład widząc coś "przebiegającego" przed rowerem gdy wyjeżdżałem zza zakrętu od razu moje wspomnienia przywoływały jaszczurkę, co na Chorwacji było częstym widokiem. Tutaj okazywało się, że to liść niesiony przez podmuch wiatru.
Wracając do rzeczywistości…Na Grojec od strony Muzeum Browaru w Żywcu prowadzi żółty szlak. Dobrze, że wtedy z rodziną nie kontynuowałem tej wycieczki- z czterokołowym wózkiem wyjazd jest niemożliwy - szlak jest wąski, a pod koniec bardzo stromy. W pewnym momencie wyjazd ułatwiał ciekawy singielek z betonowych płyt, później zaś utrudnieniem było błoto, które skutecznie zapychało bieżnik opony.
Widoki ze szczytu mocno ograniczone.
Po zjechaniu nieco niżej roztaczała się przyjemna panorama Żywca w tym widok na Browar.
Niższy od Grojca jest Średni Grojec (474m. n.p.m.) i to on jest najwyraźniej miejscem częstych wędrówek żywczan. Prowadzi tu droga krzyżowa, a szczyt wieńczy ogromny metalowy krzyż. Widoki też są niczego sobie.
Cała droga tym pasmem górskim była walka o utrzymanie równowagi. Zjazd z Grojca okazał się na tyle stromy i śliski, że momentami musiałem sprowadzać rower, broniąc się przed zjazdem na tyłku. Z kolei wypłaszczenie między dwoma wierzchołkami to jedno wielkie bagno. Tonąłem w błocie i wodzie po same piasty. Jedyny człowiek jakiego spotkałem to gościu ubrany w wysokie gumowce, wyprowadzający psa na spacer. Z średniego Grojca zjechałem do amfiteatru przy rzece Koszarawa. Cały napęd zapchany był błotną mazią - wymagał kąpieli przed dalszą asfaltową jazdą
Po tym prowizorycznym myciu roweru przejechałem przez urokliwy Park Habsburgów, a następnie unikając ul. Żywieckiej w kierunku B-B, a ściślej mówiąc Mazańcowic gdzie czekał mnie rodzinny obiad, na który i tak byłem już spóźniony.
- DST 58.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:14
- VAVG 17.94km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 766m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
"Stone-Pit" Route
Środa, 24 września 2014 · dodano: 02.11.2014 | Komentarze 0
Poprzedniego dnia wpadła mi w ręce mapa z opisem tras rowerowych na wyspie Pag. Spośród wielu mających na celu przede wszystkim ominięcie głównej drogi biegnącej wzdłuż wyspy, jedna wydała się mi bardzo interesująca. "Stone-pit route" - "10,5 km. long adventure" - głosił opis trasy, do tego opisy w stylu: "you will be alone and surrounded by rocks and bushes only", a ponadto zdjęcie kolarza pośród górskiej nicości, faktycznie odzwierciedlające ten opis. Pognałem więc z samego rana na start tej najtrudniejszej na wyspie, oddalonej od cywilizacji drogi rowerowej. Po 22 kilometrach pedałowania główną drogą koła wreszcie zjechały z asfaltu. Pokusiłem się o zboczenie z trasy już na początku szlaku aby zobaczyć urokliwą plażę, o której pisano w przewodniku - faktycznie była urocza ale podejrzewam, że wiele tego piękna traci w sezonie, gdy pełno tu plażowiczów.
Właściwa trasa przebiegała kamienista ścieżką wśród równie kamienistego krajobrazu. Początkowo zachwycał widok na morze, później nie było już nic poza głazami i kosodrzewinami. O godzinie 9:00 zrobiło się na tyle ciepło, że musiałem zrzucić z siebie bluzkę z długim rękawem. Wspaniałe uczucie tym bardziej, że w Polsce było w tym czasie deszczowo, a temperatura oscylowała w granicach dziesięciu kresek powyżej zera.
Ta "wymagająca górska trasa" dość szybko się skończyła i gdy wyjechałem na asfalt postanowiłem skręcić w lewo zamiast w prawo i pojechać w kierunku promu. Po kilkuset metrach skręciłem jednak w odchodzącą w prawo kamienista ścieżkę. Szkoda, że ujechałem jedynie ze dwa kilometry po czym napotkałem definitywny koniec drogi. Takiego kamiennego rozgardiaszu nie szło w żaden sposób pokonać.
Wróciłem zatem na asfalt, który aż prosił się by go dotykać oponami nie grubszymi niż 23mm. i popędziłem w stronę plaży ZRCE, do której wg przewodnika można było dojechać ciekawą leśną dróżką. Tak też było w istocie. W sezonie plaża ta jest niewątpliwa atrakcją o czym przekonałem się 3 lata temu - miejsce nazywanie jest druga Ibizą i imprezy w licznych knajpach zlokalizowanych nad samą wodą trwają tu przez całą dobę. Nie brakuje roznegliżowanych damskich i męskich ciał, typowo wodnych atrakcji jak np. wakeboarding, głośnej muzyki klubowej i licznych barów gdzie można się alkoholizować do woli. Teraz-pod koniec września-plaża świeciła pustkami, a restauracje były w trakcie remontu (ciekawe czy to skutek niedawnych dyskotek czy rozbudowa atrakcji na nowy sezon). Po drodze miałem jeszcze widok na zdobyty wczoraj Sv.Vid-najwyższy szczyt wyspy Pag.
Po zjechaniu z Zrce skierowałem się już w stronę campingu. Nie pojechałem jednak bezpośrednio do celu ale pokluczyłem troszkę po okolicy mając świadomość, że jest to raczej ostatnie moje kręcenie podczas tego urlopu. Odwiedziłem m.in. miejsce gdzie 3 lata temu spędziliśmy najwięcej czasu podczas plażingu - plaża bardzo atrakcyjna dzięki wysokiej skale, z której skoki do wody pamiętam do dziś.
Na camping dojechałem w momencie gdy moje dziewczyny zbierały się już z plaży. Wskoczyłem jeszcze do wody i razem udaliśmy się do wynajętego domku.
- DST 58.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:40
- VAVG 15.82km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 769m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Sv. Vid
Wtorek, 23 września 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 1
Drugi tydzień urlopu spędziliśmy nieco bardziej na północy Chorwacji - na wyspie PAG. Mieszkając na campingu wodę mieliśmy pod nosem więc zmieniła się nieco formuła wyjazdów rowerowych - nie jeździłem już na rower aby dojechać nad wodę tylko żeby od niej "odpocząć". Pozwoliłem więc sobie na dwie kilkudziesięciometrowe wycieczki. Pierwszego dnia postanowiłem wjechać na najwyższy szczyt wyspy - Sv. Vid wznoszący się 349m. n.p.m. Prosto z campingu wjechałem w teren na oślep gdzieś w kierunku niewidocznego z tego miejsca szczytu. Jednak po kilku kilometrach drogę przegrodziło ogrodzenie i musiałem zawrócić.
Pojechałem zatem pozwiedzać wyspę, a przy okazji zaopatrzyć się w mapę okolicy w którymś z punktów informacyjnych. Mapę dostałem w niewielkim Mandre. Wiedziałem już, że na szczyt dostanę się szlakiem turystycznym z Kolan. Żeby jednak nie kończyć wycieczki zbyt szybko, pojechałem zwiedzić największą miejscowość na wyspie - Navalja.
Wrzesień chyba sprzyja podróżowaniu na dwóch kółkach gdyż po drodze mijałem mnóstwo rowerzystów. Żaden z nich nie postanowił jednak wjechać ze mną w teren. Także wracając przez wspomniane już miasteczko Kolan wjechałem w teren zupełnie sam mijając jedynie dwójkę piechurów. Ścieżka w jej początkowych fragmentach okazała się bardzo wąska i krzaczasta. Zniszczyłem troszkę strój kolarski hacząc co chwila o kolczaste krzaczory.
Po chwili ścieżka wyszła w końcu na poziom gdzie próżno szukać jakiejkolwiek roślinności i przyszedł czas zmierzyć się z jej wyjątkowo nieprzyjaznym dla roweru charakterem - usłana kamieniami przeróżnych kształtów, często znikająca wśród nich. Niekiedy musiałem schodzić z roweru by się przedostać przez te przeszkody, a w szczytowych partiach nawet nieść go na plechach gdyż haczyłem supportem o głazy.
Teren z pewnością był bardziej przystępny do ujeżdżania owiec aniżeli dwóch kółek.
W końcu wniosłem rower na szczyt.
W tle pasmo górskie VELEBIT:
Gdy już napatrzyłem się na zapierające dech w piersiach widoki spostrzegłem nieoznakowaną lecz doskonale widoczną z góry kamienistą drogę, którą wyjazd byłby na pewno bardziej przystępny. Skorzystałem z niej jadąc w dół rezygnując tym samym z paru odcinków wąskiego singla, którym podjeżdżałem ale za to oszczędziłem sobie późniejszego powrotu asfaltem, gdyż ta droga poprowadziła mnie prawie pod sam camping.
- DST 58.00km
- Teren 50.00km
- Czas 05:20
- VAVG 10.88km/h
- VMAX 48.00km/h
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Korzeń na korzeniu
Niedziela, 31 sierpnia 2014 · dodano: 09.09.2014 | Komentarze 0
Wreszcie udało mi się wyskoczyć na przejażdżkę w większym gronie - dużo nowych twarzy, ludzie z okolic nie tylko B-B ale spore grono z Cieszyna. Do Zwardonia wraz z dwoma Jakubami dotarliśmy pociągiem. Stamtąd czerwonym szlakiem, już na rowerach na Wielką Raczę. Mieliśmy się spotkać z resztą ekipy (oni wyruszyli o 8:00 z Rajczy przez Rachowiec) pod schroniskiem jednak nie doprecyzowaliśmy pod którym i gdy my sobie spokojnie marnowaliśmy czas czekając na nich pod jednym oni podjechali pod inne. Widząc, że nas nie ma pognali do przodu. Ponadto, według zasięganych informacji od turystów byli przekonani, że jesteśmy gdzieś z przodu. W końcu się zdzwoniliśmy i wyszło na to, że musimy gonić siedmioosobową grupę. A, że trójka kolarzy porusza się w terenie szybciej niż siódemka - dogoniliśmy ich tuż przed szczytem Wielkiej Raczy. A łatwo nie było. Na sam szczyt dużo pchania. Jeden z podjazdów - na Kikulę szczególnie ciężki bo z kilkusetmetrowym wypychem. Na szczęście poszczególne podjazdy porozdzielane były ładnymi polankami przez które przebiegały wąskie ścieżki.
Na szczycie podziwianie widoczków (Beskid Śląski i Żywiecki, Mała Fatra, dziewczyna w leginsach :) Po chwili zjechaliśmy jednak na polanę tuż pod szczytem na dłuższy popas.
Dalsza trasa na Przegibek to miód w gębie! Mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo korzeni i technicznych fragmentów. Żadnych szerokich duktów - tylko wąska trasa na jedno koło. Warto było wycierpieć swoje na podejściach aby teraz cieszyć sie taką jazdą - i to praktycznie do samej Rycerzowej.
Zdjęcie dnia. Model Rafał, autor zdjęcia Marek:
Przy schronisku na Przegibku zrobiliśmy przerwę obiadową. Oparłem się pokusie i w przeciwieństwie do Karela nie wypiłem piwka - bałem się, że odbierze mi sił na dalszą trasę. Z Przegibka zaczęło się wymagającym podjazdem. Szczyt Wlk. Rycerzowej ominęliśmy narciarskim szlakiem i zjechaliśmy pod położoną na zboczu góry, niejako w dolince, bacówkę. Właściwie to nie wiem po co bo tylko cyknęliśmy grupową fotkę i wdrapaliśmy się z powrotem na przełęcz, a następnie na Małą Rycerzową. Z tego co pamiętam to gdy dyskutowaliśmy o tym czy jest sens tam zjeżdżać Marzena po prostu zaczęła to robić decydując tym samym za nas.
Spod Rycerzowej czerwonym do Rajczy. Początkowo szeroka ścieżka z pięknymi widoczkami, a niżej w lesie niebezpieczny wąwóz a po jego prawej i lewej stronie mnogość singielków - do wyboru do koloru. Super!
W Rajczy pożegnanie. Ja z Jakubami pociągiem do Bielska, Marek pojechał przez Laliki do domu do Cieszyna (z dojazdami zrobił tego dnia 177km!), a reszta rozjechała się samochodami pakując rowery na bagażniki.W pociągu jak to z reguły bywa było bardzo wesoło - tym razem za sprawą Kuby szczególnie, ponieważ zaciął się z ubikacji. Po dłuższej nieobecności zadzwonił telefon..."chłopaki jest pewien problem"....interweniować musiał konduktor :) Dzień zakończyłem z Jakubem na Rynku w B-B. Zasiedzieliśmy się troszkę i na osiedle wracaliśmy już po ciemku i w deszczu.
Zamieszczone zdjęcia są autorstwa Kuby, Marka i Kuby.
- DST 15.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:00
- VAVG 15.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 413m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Piekarnia na Koziej
Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 14.08.2014 | Komentarze 0
Przed 7:00 pojechałem po bułki do piekarni. Sprawdziłem czy czasem nie otworzyli jakiejś na Koziej Górze ale nie, nie otworzyli. Bułki kupiłem tradycyjnie w Straconce ;)
- DST 26.00km
- Teren 16.00km
- Czas 00:10
- VAVG 156.00km/h
- VMAX 49.00km/h
- Podjazdy 914m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozjazd po wczorajszym
Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 1
Sądziłem, że po wczorajszej wyrypie w Beskidzie Śląskim dziś będę leżał do góry brzuchem. A tu wręcz przeciwnie - ciśnienie aby wyjść popedałować było ogromne. Pogoda była dosyć błotna, a że rower miałem po wczorajszym niezbyt czysty to wybrałem przejażdżkę po górach aniżeli szosowo - nie żal było brudzić bike'a. Wjazd na Szyndzielnię bez niespodzianek - powoli kojarzę każdy kamień. Podoba mi się w tej nartostradzie to, że jaka by nie była pogoda, pora dnia czy tygodnia, zawsze spotykam tam kogoś uprawiającego sport. Można na tym szlaku odnieść pozytywne wrażenie, że nie jest się jedynym świrem w tym mieście zdolnym do tego typu poświęceń. Tym razem z góry zbiegała atrakcyjna blondynka. Szkoda, że prędkość roweru jadącego pod górę oraz prędkość osoby biegnącej w przeciwnym kierunku, choć niewielkie, pozwalają jedynie na krótkie "cześć".
Wyjechałem ponad schronisko i rozpocząłem zjazd żółtym szlakiem w kierunku Koziej Góry.
Mimo, że miejscami szlak ten jest dosyć szeroki i kamienisty to niektórymi odcinkami rekompensuje całkowicie te "niedogodności". W pewnym momencie odbiłem troszkę aby dojechać do miejsca wprost genialnego widokowo.
Na sam koniec wisienka na torcie czyli zielony szlak z Koziej Górki. Mało która trasa dostarcza tyle funu ze zjazdu!!!
- DST 86.00km
- Teren 30.00km
- Czas 06:20
- VAVG 13.58km/h
- VMAX 58.00km/h
- Podjazdy 2088m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
PILSKO
Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 14.08.2014 | Komentarze 1
O wyjeździe na Pilsko myślałem od dawna. Sam się sobie dziwię, że tak późno się za to zabrałem. Publikując w niedzielę wieczorem wydarzenie na FB nie sądziłem, że ktoś się zdecyduje na wyjazd ze mną tak na ostatnią chwilę i to w poniedziałek rano. Tak też się stało-nikt z bbRiderZ nie dołączył. Jechałbym sam gdyby nie kolega Jasiu, z którym chodzę czasem po Tatrach. Na szczęście miał urlop i przystał z ochotą na propozycję wyjazdu w Beskid Śląski. Do Jasia, czyli do Godziszki dojechałem samochodem zyskując tym samym kilkadziesiąt minut snu nad ranem. Stamtąd do Korbielowa - już na rowerach - dotarliśmy asfaltami. W ostatnim sklepie przed wjechaniem w teren uzupełniliśmy zapasy wody i w drogę. Dosyć szybko pedałowanie przerodziło się w wypych - nachylenie terenu wzdłuż wyciągu na Halę Miziową, a następnie na Pilsko czarnym szlakiem nie należy do łagodnych. Poszło nam to jednak dosyć sprawnie i szybko.
Na szczycie widoki bez rewelacji - byłem na Pilsku 4 raz i nigdy nie trafiłem tutaj pięknej pogody. Zanosiło się na deszcz więc po cyknięciu fotek pomknęliśmy w dół. Na odcinek szczytowy z kosodrzewinami mile widziana wąska kierownica! Dalsza trasa przez Halę Rysiankę praktycznie cała w siodle mimo paru wymagających podjazdów - buty mnie obdarły podczas wypychu na szczyt więc nie zamierzałem już cierpieć w ten sposób - piekące uda to dużo przyjemniejszy ból niż piekące pięty.
Na szczególne zaznaczenie zasługuje zielony szlak z Hali Lipowskiej w kier. Boraczej. Długi, miejscami techniczny, a momentami szybki singiel z korzeniami i sporymi -nie luźnymi - głazami - BAJKA! Szlak żółty byłby pewnie ciekawszy pod kątem widoków ale tłuc się szerokim duktem? Nieee! W schronisku Na Hali Boraczej uraczyłem brzuszek bułką z jagodami (specjalność zakładu), plackiem ziemniaczanym w sosie grzybowym + surówka (przepyszne) i piwem (tak już mam). Parę kilo cięższy ruszyłem niebieskim szlakiem w kierunku Żabnicy. W porównaniu z przejechanym parę chwil wcześniej szlakiem zielonym dupy nie urywało ale lepsze to niż zjazd szutrem i asfaltem w kierunku końca doliny (szlak czarny). Asfaltami przez Radziechowy, Twardorzeczkę, Lipową dojechaliśmy po blisko 9 godzinach od rozpoczęcia wycieczki do miejsca startu. Gdy się zbliżaliśmy do Godziszki żałowałem, że mam tam auto, bo gdybym musiał pedałować do B-B stuknęłoby mi ponad 100 km (a to już byłby jakiś wynik) ale gdy ostatnie 10min. przyszło nam kręcić w deszczu zmieniłem zdanie i cieszyłem się, że jestem blisko auta.
Wycieczka bardzo udana. Zrobiłem swój rekord wysokości jeżeli chodzi o wjazd na 2óch kółkach. Teraz czas na zaplanowanie kolejnego wyzwania!
- DST 56.00km
- Teren 36.00km
- Czas 04:30
- VAVG 12.44km/h
- VMAX 58.00km/h
- Podjazdy 2289m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Bolesna sprawa
Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 02.08.2014 | Komentarze 0
Żeby wyjaśnić tytuł wpisu muszę zacząć od końca wycieczki, tj zjazdu ze Skrzycznego. Postanowiłem zjechać inaczej niż zawsze (zielonym, a nast. czerwonym do Buczkowic) i pojechałem niebieskim szlakiem (mniej więcej pod kolejką) - nawiasem mówiąc nic ciekawego. Już na wstępie polała się krew gdy dostałem kamieniem w piszczel - nie wierze w znaki dawane z góry ale gdybym wierzył to pewnie był to znak w stylu "uważaj to dopiero początek drogi krzyżowej". Panowała spora mgła i pędząc ponad 50km/h w rejonie dolnej stacji górnego odcinka krzesełek na Skrzyczne nagle moim oczom ukazał się rów:
Ile się dało to wyhamowałem, podniosłem przednie koło i...udało mi się nie wyglebić. Spadłem z roweru ale był to upadek kontrolowany na dwie nogi. Jednak...w trakcie manewrów tyłek miałem za siodełkiem, a moje ciało w pewnym momencie przeniosło sie do przodu i niestety zawadziłem delikatną częścią ciała u mężczyzny (dokładnie jej lewą partią) o nieobniżone na czas zjazdu siodełko....AŁA! Sprawa była na tyle bolesna, że mimo, że udało mi się ustać to się położyłem. Wijąc się z bólu i krzycząc coś co jakiś czas zwróciłem na siebie uwagę chłopaka robiącego zdjęcia turystom na krzesełkach - dziękuje za zainteresowanie! Po kilku minutach takiego leżakowania mogłem kontynuować jazdę, jednak nieznośny ból towarzyszył mi praktycznie do wieczora - dlatego też jest on myślą przewodnią tego wpisu.
Co do samej trasy to na Skrzyczne dostałem się wjeżdżając w teren juz w B-B. Zacząłem od podjazdu na Szyndzielnię i Klimczok - widoki tego dnia były dosyć kiepskie, choć momentami klimatyczne:
Choć było ciepło to wilgotność była bardzo duża- ręce i nogi miałem siwe od kropel wody utrzymujących się na włosach (tak-nie jestem pro, nie golę nóg). Po przejeździe z Klimczoka korzennym singlem w kier. Karkoszczonki przemokłem ocierając sie o wystające trawy. Nie udało mi się przejechać tego odcinka bez podparcia jednak przekonałem się, że poczyniłem spore postępy w jeździe w spd-kach. Momentami byłem przekonany, że lecę, a jednak stopa zdołała się wypiąć i podeprzeć w ostatniej sekundzie.
Przez cały dzień spotkałem jedynie garstkę turystów co mnie jednak nie dziwiło biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne. Z tego powodu można się jedynie radować - wolę spotykać na szlaku sarenki niż pieszych.
Dalsza trasa wiodła przez Kotarz na Salmopol, nast. w kier. Malinowskiej Skały - ominąłem jednak ten szczyt i objechałem go zboczem drogą, która połączyła się z trasą spod golgoty. W ten sposób delikatną wspinaczką wyjechałem na najwyższy punkt wycieczki- niestety również we mgle.
- DST 35.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:30
- VAVG 14.00km/h
- Podjazdy 1030m
- Sprzęt TREK
- Aktywność Jazda na rowerze
Górskie "autostrady" przydatne?
Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 01.08.2014 | Komentarze 0
Nie jestem zadowolony z niszczenia górskich szlaków budową szerokich utwardzonych dróg dla ciężkiego sprzętu transportowego, jednak jedna z takich dróg pozwoliła mi w miarę bezpiecznie dotrzeć do cywilizacji. Zaczęło się zgodnie z planem. Późny wyjazd (19:00) z domu z zamiarem dotarcia na Klimczok. Na szczycie zameldowałem się po półtorej godzinie.
Planowo miał być zjazd do Szczyrku prostą drogą w kierunku kościółka, gdyż wyposażony byłem jedynie w słabą lampkę, która nie oświetla drogi, a jedynie czyni mnie widocznym dla samochodów. Jednak podjąłem głupią decyzję i po krótkim pobycie na szczycie, o 21:00 rozpocząłem zjazd żółtym szlakiem w kierunku Chaty na Groniu. Początkowo biegnąca ponad granicą lasu trasa była widoczna gdyż ciemną noc poprzedzała "szarówka", jednak gdy tylko szlak zniknął w lesie zjazd okazał się błądzeniem po omacku.
Po chwili zgubiłem szlak więc wróciłem się wprowadzając rower stromą wąską ścieżką do mijanej wcześniej szerokiej "autostrady". Nią jako tako dało sie jechać - na wszelki wypadek przeskakiwałem wszystko co w ciemności wydawało się wypukłe. W pewnym momencie droga zaczeła wspinać się znowu pod górę więc widząc w oddali światła czyjejś posesji przeszedłem przez krzaki, potem za jej ogrodzenie i przez czyjś ogród dostałem się na ubitą drogę, która wyprowadziła mnie do Bystrej.